Odwoła się do szwedzkiego Sądu Najwyższego. Ale Abris i tak może zajmować nasz majątek
W ubiegłym tygodniu „DGP” jako pierwszy opisał, że decyzją sądu apelacyjnego w Szwecji musimy wypłacić Abrisowi w sumie ponad 736 mln zł. To wysokość odszkodowania z odsetkami i kosztami prawnymi, które jest wynikiem dwóch wyroków Trybunału Arbitrażowego w Sztokholmie. Chodzi o sprawę z 2014 r. Wówczas to KNF, na której czele stał Andrzej Jakubiak, a sektor bankowy nadzorował jego zastępca Wojciech Kwaśniak, zdecydowała o wywłaszczeniu Abrisu (formalnie kontrolowanej przez niego luksemburskiej spółki PL Holdings) z akcji FM Banku. Bank został sprzedany pod przymusem, nie udało się sprawy załatwić polubownie, więc inwestor poszedł do arbitrażu. Biegli wycenili jego stratę na ponad 2,1 mld zł, ale trybunał zdecydował o blisko trzykrotnie mniejszym odszkodowaniu. Polska zaskarżyła wyrok do sądu apelacyjnego, ale i tutaj przegrała. Teraz trwają ustalenia, co zrobić dalej.
– W najbliższych dniach wyślemy notyfikację do Sądu Najwyższego w Szwecji, w której zasygnalizujemy, że chcemy się odwołać. Dzięki temu dostaniemy jeszcze trochę czasu na formalne przygotowanie dokumentów – komentuje nasz rozmówca, który zna sprawę po stronie polskiej.
Tego dotyczyło spotkanie przedstawicieli Prokuratorii Generalnej (od strony prawnej obsługuje Skarb Państwa w sporze), KNF (jego przewiny doprowadziły do przegranego arbitrażu) oraz Ministerstwa Finansów (odpowiada za ewentualny przelew odszkodowania).
Kruczki prawne
– Na spotkaniu wszystkie strony miały ten sam pogląd – należy iść do szwedzkiego Sądu Najwyższego, bo to ostatnie miejsce, gdzie można walczyć o to, żeby odszkodowania nie płacić – twierdzi nasz informator.
Dla strony polskiej najważniejszym argumentem w walce o uniknięcie wypłaty odszkodowania jest sprawa Achmei. Spór PL Holdings – Polska odbywa się na mocy dwustronnej umowy o ochronie i popieraniu inwestycji zawartej między Polską a Belgią i Luksemburgiem (umowa BIT). Wyrok arbitrażowy zapadł już jesienią 2017 r. Dzisiaj jednak w wielu krajach członkowskich Unii Europejskiej dominuje przekonanie, że wewnątrzunijne umowy BIT są nieważne, bo niezgodne z prawem wspólnotowym. To pokłosie głośnego wyroku TSUE z marca 2018 r. dotyczącego właśnie Achmei – holenderskiej spółki, która starła się ze Słowacją i wygrała w międzynarodowym arbitrażu. Sprawa przeszła przez niemiecki Federalny Trybunał Sprawiedliwości i w końcu trafiła do TSUE. Ten potwierdził, że umowy o ochronie inwestycji pomiędzy członkami unijnej wspólnoty stoją w sprzeczności z traktatami. TSUE nadał swojemu wyrokowi przymiot rozszerzonej skuteczności, co oznacza, że „niezgodność BIT z prawem UE powinna być uwzględniania przez sądy państw członkowskich w ramach sprawowanej przez nie kontroli nad wyrokami arbitrażowymi za samoistną podstawę do uchylenia, odmowy uznania lub odmowy wykonania wyroków arbitrażowych”.
– Nie jest wykluczone, że w tej sprawie szwedzki Sąd Najwyższy może orzec inaczej niż sąd apelacyjny, bo dzisiaj w UE jest duża presja, aby wyroki arbitrażowe tego rodzaju były utrącane. To jest właśnie pokłosie słynnego wyroku TSUE w sprawie Achmei – mówi dr Marcin Olechowski, adwokat zajmujący się m.in. międzynarodowym arbitrażem, partner w kancelarii Sołtysiński Kawecki & Szlęzak.
W połowie stycznia tego roku 22 kraje członkowskie UE podpisały wspólną deklarację, potwierdzającą, że BIT nie powinny być podstawą dla sporów pomiędzy krajami a inwestorami. Jednak Szwecja, gdzie rozpatrywana była sprawa Polski, nie sygnowała deklaracji.
– To utrudnia nieco naszą sytuację, ale nadal się nam wydaje, że wynik sporu Achmea – Słowacja jest jasny i trudno sobie wyobrazić, że po wyroku TSUE będziemy musieli zapłacić odszkodowanie – mówi nasz informator po polskiej stronie. Zwraca uwagę, że sprawa w szwedzkim Sądzie Najwyższym może być rozpatrywana długo – co najmniej rok.
– Sąd apelacyjny nieczęsto daje możliwość odwołania się do Sądu Najwyższego, co jest dla nas pewną nadzieją. Obecnie szukamy takiego rozwiązania prawnego, które pozwoli zaskarżyć sprawę, nie narażając nas na wypłatę narastających odsetek – podkreśla nasz rozmówca.
Egzekucja może ruszyć
Chociaż Abris wierzy, że resort finansów zrobi przelew zasądzonego odszkodowania, to w piśmie wskazuje też, że jeśli nie dojdzie do tego w wyznaczonym terminie dwóch tygodni, to rozpocznie egzekucję.
– Wezwaliśmy MF do zapłaty odszkodowania, które przyznał nam Trybunał Arbitrażowy w Sztokholmie i liczymy, że zostanie ono zrealizowane. Szczególnie po tym, jak szwedzki sąd apelacyjny odrzucił skargę Polski na wyrok – mówi „DGP” Paweł Gieryński, partner zarządzający w funduszu Abris.
Prawnicy, z którymi rozmawialiśmy, zwracają uwagę, że egzekucja będzie możliwa na mocy konwencji nowojorskiej, którą Polska – podobnie jak ponad dwie trzecie krajów na świecie – podpisała.
– Jeśli inwestor się zdecyduje i ma prawo do egzekucji, to musi się zwrócić do sądu danego kraju i uzyskać wykonalność. Sądy te jednak dokonują własnej kontroli zgodności wyroku z porządkiem publicznym, np. nasz będzie musiał ocenić, czy w świetle sprawy Achmea wykonanie jest dopuszczalne – przypomina Marcin Olechowski. Jego zdaniem można się też starać o to w innych krajach. Wśród przedstawicieli Polski panuje przekonanie, że Abris – jeśli zdecyduje się na windykację odszkodowania – będzie celował w aktywa za granicą.
– To nie jest łatwe, bo trzeba znaleźć aktywa należące do Skarbu Państwa. Jeżeli np. ktoś ma wypłacić kredyt Polsce lub przelać środki za zakup obligacji, to można je próbować zająć. I odwrotnie – jeśli Polska spłaca jakieś zobowiązanie, to wówczas jest możliwe, że środki nie trafią do inwestora, który zakupił obligacje czy udzielił kredytu, a będą zajęte na mocy wyroku arbitrażowego. Można też próbować kierować egzekucję do aktywów należących do spółek Skarbu Państwa, ale to zależy od danego kraju i jest bardziej dyskusyjne – podkreśla adwokat z kancelarii Sołtysiński Kawecki & Szlęzak.
Zdaniem Marcina Olechowskiego Polska musi wziąć pod uwagę jeszcze jeden aspekt całej sprawy. – Tego typu wyroki, jeśli nie są wykonywane, stanowią poważne ryzyko reputacyjne dla kraju i mogą być negatywnie odbierane przez inwestorów i rynki finansowe – podkreśla.
Co ciekawe, Abris opinię o naszym kraju jako miejscu do inwestowania ma dobrą. – To, że w przeszłości zostaliśmy wywłaszczeni z akcji FM Banku, nie zmienia naszego postrzegania polskiego rynku. Jesteśmy na nim obecni od lat, cały czas inwestujemy i przyciągamy nowy kapitał – zapewnia Gieryński.
Polityka zauważa spór
Po naszym artykule o arbitrażu do sprawy odniósł się minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Komentował decyzję w innej sprawie, w której szczeciński sąd uznał, że zatrzymanie byłego szefa KNF Andrzej Jakubiaka i jego zastępcy Wojciecha Kwaśniaka w śledztwie dotyczącym SKOK Wołomin było nieuzasadnione. Prokuratura w grudniu 2018 r. m.in. tym dwóm urzędnikom postawiła zarzuty niedopełnienia obowiązków. Ziobro zwracał uwagę, że przegrany spór Polski z Abrisem to również wynik działań nadzoru z czasów, gdy kierownicze stanowiska w komisji zajmował duet Jakubiak – Kwaśniak.
Minister zapowiedział także, że w tej sprawie zostanie prowadzone śledztwo, czy decyzje dotyczące FM Banku były wydane z naruszeniem prawa.
Sprawa, w której Abris czuł się poszkodowany, ma swoje źródła w 2014 r. Wówczas to decyzją KNF fundusz został zmuszony do sprzedaży swojego banku. Po miesiącach przepychanek prawnych z nadzorem doszło do tego w 2015 r. Kupującym za symboliczną kwotę ok. 30 mln zł był inny fundusz private equity AnaCap. KNF pozostała w tej sprawie nieugięta i nie zmieniała swoich decyzji wymuszających sprzedaż. Miała wiele zastrzeżeń do inwestora, a ten twierdzi, że uwzględniał wszystkie uwagi. Sprawa trafiła do sądu administracyjnego, ale nadzór uchylił decyzję wywłaszczeniową, po tym jak bank został już sprzedany, co zamknęło dalszą drogę sądową. W „DGP” opisywaliśmy już, że opinię dla Abrisu przygotował w tej sprawie były szef KNF Stanisław Kluza i podzielił w niej wiele argumentów funduszu, wskazując, że decyzja jego następców w nadzorze była nadmiernie restrykcyjna i można było podjąć łagodniejsze działania.