Kamil Kosiński, Puls Biznesu, opinia Tomasza Konopki
Ich firmy podupadły lub zbankrutowały. Są ofiarami nadużywania prawa przez funkcjonariuszy państwa. Teraz szykują inicjatywę ustawodawczą, która ma zablokować urzędnicze patologie
Gnębieni przez urzędników przedsiębiorcy postanowili zewrzeć szeregi. W Rajczy, w powiecie żywieckim, spotkali się w ostatni weekend. Wśród tych, którzy padli ofiarą nadużywania prawa w relacjach państwo — biznes, są biznesmeni prowadzący interesy na szeroką skalę, jak Lesław Kwitkowski, zatrudniający w spółkach z branży stalowej 650 osób, i przedsiębiorcy rodzinni, jak państwo Adamowscy, prowadzący zakład wulkanizacyjny przy trasie Warszawa — Katowice. Ich historie były przedstawiane w programie „Państwo w państwie”, emitowanym przez Telewizję Polsat, i opisywane na łamach „PB”. Pomni własnych doświadczeń chcą doprowadzić do zmian w prawie, które uchronią innych od urzędniczej głupoty, a czasem po prostu złej woli.
— Spróbujmy wyjść z obywatelską inicjatywą ustawodawczą. To powinno być naszym podstawowym celem — zaproponował Łukasz Gil, który sprzedawał czeskie cygara, dopóki celnicy z Bielska-Białej nie uznali ich za tytoń.
Decyzja o nałożeniu akcyzy uniemożliwiła firmie działalność.
— Po tym, co mnie spotkało, całe życie poświęcę tej sprawie. Trzeba urzędnikom narzucić kaganiec. A tym kagańcem mogą być tylko ustawy — wtórował mu Paweł Guz, który przed bezrobociem uciekł do Norwegii, gdzie założył firmę budowlaną.
Gdy odwiedzał pozostawioną w kraju rodzinę, został aresztowany pod zarzutem morderstwa. Spędził w areszcie 16 miesięcy. Wyszedł, gdy prokurator — już trzeci prowadzący jego sprawę — uznał zarzuty oparte na zeznaniach jednego człowieka za absurdalne. W tym czasie firma padła, a Paweł Guz stracił oszczędności zainwestowane na giełdzie, którymi prokuratura nie pozwoliła mu zarządzać z aresztu.
Ofiarą organów ścigania, które wydały nakaz aresztowania na podstawie niewiarygodnego zeznania, jest też Krzysztof Stańko prowadzący ośrodek wypoczynkowy w Turawie w powiecie opolskim. Spędził w areszcie 27 miesięcy pomówiony przez gangstera, świadka koronnego, o prowadzenie wielkiej wytwórni amfetaminy. Policyjni antyterroryści, którzy dokonali jego zatrzymania, nie znaleźli nawet śladu po amfetaminie, biegły sądowy stwierdził, że to niemożliwe, by w ośrodku produkowano narkotyki, a świadek koronny został przyłapany na przyjmowaniu pieniędzy w zamian za zmianę zeznań.
Realna odpowiedzialność Trudno się dziwić, że jednym z głównych postulatów sformułowanych w Rajczy było wprowadzenie zakazu aresztowania wyłącznie na podstawie zeznania. Uczestnicy zaproponowali też ograniczenie do trzech miesięcy czasu przysługującego prokuraturze na sformułowanie aktu oskarżenia, by niewinnie aresztowani nie spędzali w więzieniu długich miesięcy, zanim ich sprawa trafi do sądu. W szczególnych przypadkach termin mógłby być wydłużony za zgodą sądu apelacyjnego. Obrona powinna zaś mieć prawo do przesłuchiwania świadków, dokonywania konfrontacji, a przede wszystkim — powoływania biegłych i weryfikowania ich kwalifikacji.
— Obecnie można wnioskować o powołanie biegłego, ale nie można go powołać. W mojej sprawie biegła kłamała, a ja nie miałem prawa do kontrekspertyzy — wspominał Marcin Kołodziejczyk, były współwłaściciel biura turystycznego Big Blue.
Właściciele Big Blue przegrali w sądzie, ale kilka miesięcy temu Andrzej Wieja, rzecznik Sądu Okręgowego w Jeleniej Górze, przyznał, że z opinią biegłej nie wszystko było w porządku. Początkiem problemów, które doprowadziły do upadku Big Blue, były zaś sprzeczne decyzje dotyczące naliczania podatku VAT. Podpisał się pod nimi… ten sam urzędnik.
Kwestia odpowiedzialności urzędników wielokrotnie wracała podczas spotkania. Choć wielu jego uczestników stara się o odszkodowania, w Rajczy przeważała opinia, że rekompensaty nie rozwiązują problemu. Zwłaszcza że państwo wypłaca je na koszt wszystkich podatników, a nie z kieszeni sprawców — niekompetentnych urzędników.
— Urzędnik powinien ponosić odpowiedzialność za błędne interpretacje przepisów prawa — postulował Janusz Ratomski, właściciel firmy Irene produkującej zbiorniki gazowe do samochodów.
Firma z Dąbrówki Czarnej opodal Słupska padła ofiarą rywalizacji między dwiema państwowymi instytucjami — Transportowym Dozorem Technicznym (TDT) i Urzędem Dozoru Technicznego (UDT). Nie mogąc doczekać się wydania przez TDT dokumentu umożliwiającego firmie zawarcie kontraktu eksportowego, przedsiębiorca zwrócił się do UDT. Oba podlegają różnym ministerstwom, oba też pobierają od przedsiębiorców opłaty. To prowadzi do konkurencji, która w wydaniu urzędników może być niebezpieczna. Gdy firma Janusza Ratomskiego zaczęła współpracować z UDT, TDT nakazał jej wstrzymanie produkcji. Powód? Nieszczelność trzech zbiorników, których urzędnicy nie chcą jednak pokazać domagającemu się dowodów przedsiębiorcy.
— Urzędnik, któremu udowodni się winę, powinien być automatycznie wyrzucany z pracy z wilczym biletem na 10 lat — dodawał Łukasz Gil.
— Każdy może się pomylić. Proponuję mniejszy radykalizm — tonował nastroje Jerzy Jachnik. Za sprawcę swoich problemów uważa prokuratora Zbigniewa Twardowskiego, który — jadąc po pijanemu — zabił człowieka. Został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy i… pozostał w prokuraturze. Jerzy Jachnik wspomagał rodzinę ofiary. Wspólny cel Zgłoszone w Rajczy postulaty przedsiębiorcy chcą wstępnie opracować do połowy kwietnia. Wtedy zdecydują o dalszych działaniach, których zwieńczeniem ma być obywatelska inicjatywa ustawodawcza. Grupę, którą połączyły zbliżone doświadczenia i wspólny cel, nazwali roboczo „Niepokonani”.
— Najczęściej wypowiadanym przez nas słowem jest „poszkodowani”. Ono świadczy o pewnej słabości, a my nie jesteśmy ludźmi słabymi. Urzędnicy nas nie pokonali — zaproponował Marcin Kołodziejczyk.
— Przedsiębiorcy niepokonani przez wymiar sprawiedliwości — dodaje Marek Kubala, były wałbrzyski diler Seata.
W 2000 r. do jego firmy wpadli funkcjonariusze straży granicznej w kominiarkach i z bronią w ręku. Usłyszał wiele zarzutów dotyczących rzekomych oszustw celnych przy imporcie samochodów z Ameryki, którym zajmował się wcześniej. W areszcie przesiedział tylko 17 dni. Gdy wyszedł, nie miał do czego wracać. W firmie hulał wiatr. Samochody zniknęły, banki wypowiedziały umowy kredytowe i przystąpiły do egzekucji. Po 11 latach został prawomocnie uniewinniony.
OKIEM EKSPERTA Kaucja, nie areszt GRZEGORZ WLAZŁO adwokat z wieloletnim doświadczeniem w sprawach gospodarczych Komentowanie pomysłów przedstawionych przez przedsiębiorców jest trudne. Prawo jest instrumentem bardzo precyzyjnym i czasami przecinek zmienia jego sens. Jako adwokat walczyłem z aresztami wydobywczymi, ale pomysły z ustalaniem sztywnych terminów wnoszenia aktów oskarżenia uważam za nietrafione. Są śledztwa proste, które można zamknąć w 2-3 dni, ale są takie, na które trzeba poświęcić 2-3 lata. Zamiast aresztów proponowałbym obligatoryjne wprowadzenie kaucji. Automatyczne zwalnianie urzędników naruszających prawo również wydaje mi się trudne do wprowadzenia. Potrzebne byłyby tu wyroki sądowe, a nie wszystko da się zmienić, szczególnie działając przeciwko środowisku, w którym jedni kryją drugich. Szedłbym generalnie w kierunku liberalizacji prawa, a nie sankcyjności wobec aparatu urzędniczego.
OKIEM EKSPERTA Regulacje już są TOMASZ KONOPKA adwokat w kancelarii Sołtysiński Kawecki & Szlęzak Problem dotyczy bardziej ludzi stosujących prawo niż braku regulacji. Zdarzają się sytuacje, że sąd pierwszoinstancyjny nie jest w stanie przeczytać całości akt. Trzy miesiące na złożenie aktu oskarżenia? Prokurator w Warszawie ma 20 spraw miesięcznie. On nie ma czasu wczytać się we wszystko, nie mówiąc o prawidłowym przeprowadzeniu postępowania. Jeśli chodzi o biegłych, to sam broniłem ludzi, w których przypadku biegła ekonomistka przyznała, że nie słyszała o zabezpieczaniu różnic kursowych. Ale by to się zmieniło, trzeba więcej pieniędzy. I tu jest pies pogrzebany. Jeśli chodzi o odpowiedzialność urzędników, to jest art. 231 kodeksu karnego, mówiący o tym, że funkcjonariusz publiczny, który przekracza uprawnienia lub niedopełnia obowiązku, czym działa na szkodę interesu prywatnego i publicznego, może podlegać karze do lat trzech pozbawienia wolności. Trzeba się zastanowić, czy nie jest on za rzadko stosowany.