Prawo pracy – brzydkie kaczątko?

Kiedy (jeszcze w ubiegłym millenium) zaczynałem karierę, prawo pracy nie było raczej traktowane jako poważna część prawniczego biznesu. Nasza kancelaria była wtedy chyba jedyną większą firmą prawniczą w Polsce, która posiadała wyodrębnioną praktykę prawa pracy (zwaną u nas wtedy „departamentem”). Dziedzina ta nie kojarzyła się wówczas z wielkimi pieniędzmi, a raczej z panią kadrową pijącą herbatę ze szklanki z koszyczkiem. Ze względu na taką właśnie opinię, przez długie lata były potężne problemy z pozyskaniem prawników, którzy chcieliby poświęcić się tej dziedzinie.

Gdy zatrudniano mnie w SK&S, prof. Sołtysiński zapytał, czym chciałbym się zajmować – odpowiedziałem, że mogę się specjalizować we wszystkim, byle tylko nie były to podatki ani prawo pracy. Pierwszego dnia mocno się zdziwiłem, bowiem przydzielono mnie do Departamentu Prawa Pracy. Myślałem, że spłatano mi figla, potem okazało się, że zawiódł przepływ informacji. Ta pomyłka pozytywnie zaważyła na całym moim życiu zawodowym. Okazało się, że trafiłem do jednej z najbardziej przyszłościowych i najszybciej rozwijających się branż prawniczych. Zapotrzebowanie na nasze usługi było (i nadal jest) bardzo duże, a liczba odpowiednio wykwalifikowanych specjalistów – relatywnie niewielka. To, oraz kilka pomyślnych zbiegów okoliczności, spowodowało, że moja kariera potoczyła się szybciej i pomyślniej niż wielu moich kolegów z innych specjalizacji.

Jeszcze kilkanaście lat temu niektórzy prawnicy reagowali z politowaniem na informację, że specjalizuję się w prawie pracy. Minęło kilka lat i… wszystko się zmieniło 🙂

Powiązane